piątek, 29 sierpnia 2014

Cud poczęcia


Ciąża 
- pierwszy cud na drodze cudów


Nazywam się Daria i jestem mamą półrocznego Antosia. Od wielu tygodni zbierałam się z pomysłem dzielenia się z Wami moimi przeżyciami, radami i pomysłami tu na blogu. Mam dużo do powiedzenia, jak każda młoda mama. Wiem też, że dużo przyszłych lub świeżo upieczonych mam szuka pomocy w internecie. Wiem, bo sama szukałam. Zamierzam podzielić się z Wami swoimi przemyśleniami na temat macierzyństwa, opisać Wam moje problemy, od kolki po poważną operację niemowlaka, do wspaniałych chwil. Zamierzam podzielić się z Wami opiniami na temat wózków, ubrań i innych gadżetów, którymi zalane są wszystkie sklepy. Jak wychować i nie zwariować? Na to pytanie spróbuję Wam, a przede wszystkim sobie samej odpowiedzieć.

Cud poczęcia:

Zacznę od początku. Starania o dziecko? W zasadzie nie odczułam co to znaczy. Tu akurat stał się prawdziwy cud, ponieważ zaszłam w ciąże w dwa tygodnie po wypowiedzianych słowach ,,Staramy się o dziecko!". Pomimo problemów ginekologicznych, zresztą kto w dzisiejszych czasach ich nie ma, udało mi się bez pomocy farmakologicznej zajść w ciążę. Nie ma rzeczy niemożliwych i o tym trzeba zawsze pamiętać! Podobno wiara czyni cuda, my od pierwszego dnia wierzyliśmy, że nam się udało, a z drugiej strony podeszliśmy do tego zupełnie na luzie, a może po prostu tak miało być? Dlatego ten wątek już opuszczam.


Cud ciąży

 Macierzyństwo to droga pełna cudów. Po pół roku życia z dzieckiem wiem, że mój syn jest faktycznie prawdziwym cudem, ale zanim kobieta zacznie się tym cudem w pełni cieszyć, swoje musi przeżyć..
Zacznę od samej ciąży. Zanim się w nią wpakowałam wyobrażałam sobie ją tak jak na amerykańskich filmach: super samopoczucie, głaskanie i rozmawianie z brzuszkiem, piękne sukieneczki z kokardkami na brzuszku, ustępowanie miejsc w kolejkach w sklepach, sratytaty. Gdy wyłączyłam film moje samopoczucie było całkowicie do bani. Jak mi przeszły mdłości, to nie miałam apetytu, jak apetyt wrócił zaczęła się potworna zgaga, jak zgaga przeszła mały szalał jak dziki przez całe noce uniemożliwiając mi spanie. Przez pół ciąży nocami książki czytałam, dlatego średnią krajową w ubiegłym roku w czytaniu na pewno podniosłam. Do tego chodziłam w ciąży zimą, ha! chodziłam? raczej przedzierałam się przez zaspy jak pług. Końcówka ciąży dawała się we znaki, byłam zmęczona i zniecierpliwiona, do tego dochodził problem ubioru. Codziennie rano brakowało mi pomysłów w co się wbić, a kolekcja ubrań ciążowych w Polsce nas nie rozpieszcza. Jako młoda, wówczas 27 latka, o zgrabnym brzuszku ciążowym nie chciałam się wbijać w worki na ziemniaki, na dodatek w kolorystyce aury żałobnej. Przy tych wszystkich okolicznościach trzeba było jeszcze chodzić do pracy, ponieważ postanowiłam, że ciąża to nie choroba i nie będę w domu siedzieć i wykluwać. To praca do samego końca pozwalała mi nie zwariować. Po pracy zostawały obowiązki domowe, ale tu na końcówce nie zawiódł mój mąż, który starał się pomagać, bym jak najwięcej wypoczywała i regenerowała siły. I urodziłam. A potem się zaczęły kolejne perypetie, które będę opisywać tu na blogu. Do usłyszenia wkrótce.